Dawno temu jeden zamożny, acz niezbyt rozgarnięty młodzieniec postanowił wyruszyć w daleki świat. W ramach przygotowań do podróży zakupił sobie w Kiszkowie zegarek. Nastawił go według miejskiego ratusza i wyjechał najpierw do Rzymu. Tam zapraszany na liczne spotkania liczył, że będzie się na cudzy koszt najadał. I tak było. Bawił zapraszających go długimi opowieściami o Kiszkowie i przy okazji zjadał za sześciu.
Wielkie było jego niezadowolenie, kiedy na zaproszenie nie pojawiał się punktualnie. Przez znajomych był bowiem wyśmiewany, gdy przychodził dwie godziny przed czasem. Razu pewnego wyruszył do Lizbony. Jego kłopoty z punktualnością się nie zmieniły, tylko tym razem się spóźniał i zamiast obfitej kolacji zostawał głodny. Niezwykle sfrustrowany tą sytuacją zaczął się żalić napotkanemu krajanowi z Polski, że we wszystkich stolicach źle chodzą ludziom zegarki i cierpi na tym jego żołądek. Ów krajan wyprowadził go z błędu i uświadomił, że zegarek należy nastawić według kraju, w którym się obecnie przebywa. Na świecie są bowiem różne strefy czasowe. Inna jest w Rzymie, inna w Lizbonie, a jeszcze inna w Kiszkowie.
Rzecz całą opisał dla potomności Franciszek Morawski, autor wiersza „Kiszkowski zegarek” z 1860 roku. Przyczynkiem do napisania niniejszej opowieści mógł być potwierdzony historycznie fakt, iż jeden z kiszkowskich zegarmistrzów reklamował się w prasie i sprzedawał rozweselające zegarki wskazujące cały czas tą samą godzinę. W rzeczywistości były to zwykłe zegarki bez „duszy” służące do zabawy.